Witam Was. Jestem pacjentką dr Jagielaka od 2,5 roku.
Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to to, jak nabałaganiliście w tym wątku

Weteran+meganka1, widzę, że jesteście rozżaleni, ale przebrnąć przez 8 stron pisania o tym samym, zamiast po jednym poście z konkretami, to była katorga i wybaczcie - ale to kojarzy mi się z niezłym roztrzepaniem i przez to jesteście niegodni zaufania, sama się nawet zastanawiałam czy jest sens tu pisać, czy ktokolwiek to jeszcze przeczyta- jak ktoś jest nastawiony na czytanie opinii i przeczyta 10 złych, ale od 2 osób, to nie jest to uczciwe zagranie. Zwłaszcza to Meganko (jakkolwiek bardzo Ci współczuję niezależnie od tego czyja wina itp. - liczy się to że cierpisz i tak nie powinno być), że wspomniałaś o "Ja nie otrzymałam odpowiedniej opieki pooperacyjnej, w wyniku czego doszło do upadku zaraz po wybudzeniu i konieczności reoperacji ( po 4 mies)." i o tym, że miałaś stan zapalny (który zależy najczęściej od higieny i trzymania się zaleceń). Ja nie mogę ocenić jak było, to wiesz tylko Ty i doktor - to brzmi bardzo spekulacyjnie (jeśli tak było to coś się mocno nie tak podziało po operacji a to już niekoniecznie musi być wina doktora, Ty nam jednak tego nie powiesz), każdy pewnie ma swoją wersję, ale mogę to porównać do własnych doświadczeń. Dla pacjentów, dla informacji, szczerze. Chociaż nie ukrywam, że ciekawa jestem komentarza doktora na temat tych spraw i jego uzasadnienia - bo w moim przypadku zawsze takie uzasadnienie (konkretne i logiczne) dostawałam, ponieważ emocjonalne podejście w przedstawianiu faktów nigdy nie będzie wystarczająco wiarygodne.
Zacznę od początku, czyli od konsultacji. Przyszłam od innego ortodonty (to opowieść na inny wątek w podobnym tonie co Meganki), zostałam skierowana od znajomej stomatolog, której znowuż znajomej córka miała bardzo duże deformacje twarzoczaszki i doktor ją naprawił. Skierowała mnie tam, ponieważ nie chciała się podjąć korekty estetycznej zaleconej przez tego poprzedniego ortodontę, byłam u jej koleżanki ortodontki (też z mężem ortognatykiem) w mieście w którym mieszkam (Kraków) oraz właśnie u Jagielaków. Ta pierwsza pani ortodontka stwierdziła konieczność operacji 2-szczękowej i oceniła długość leczenia na 4 lata. Dr Jagielak miał tę samą diagnozę, jednak ocenił leczenie na +/- (oczywiście raczej +) 1 rok. Mimo sporej odległości, zdecydowałam się na leczenie u niego. Pokazał mi swoje portfolio. Nie było żadnej Angeliny Jolie ani Anji Rubik, swoją drogą dla mnie to śmieszne, bo ja naturalnie mam pociągłą twarz właśnie w tym stylu i doktor stwierdził potrzebę _korekty_ tych cech. Z mojego punktu widzenia to prędzej powiedziałabym, że on podaje przykład Rubik, żeby powiedzieć coś o wadach zgryzu.
Miałam 3 operacje u dr Jagielaka, przez cały ten czas prowadzi mnie jego żona ortodontycznie, jedna operacja była przeprowadzana z dr Górskim. Moje wady to rozszczep wargi i podniebienia + zwężenie i cofnięcie szczęki + przerost żuchwy + krzywa przegroda nosowa + ząb w czeluściach podniebienia + przetoka w podniebieniu + ząb na podniebieniu + brak górnej prawej 4.
Pierwsza operacja nie była w ogóle zaplanowana wcześniej, chociaż na pierwszej wizycie doktor wspomniał o takiej ewentualności, która miała wyjść w trakcie leczenia. Zaczęłam się leczyć na jesień 2014, planowany 2-szczękowy był na ok. sierpień 2015. Około marca oznajmił mi, że bez poszerzenia szczęki hyraxem i osteotomii leczenie nie pójdzie dalej. Popłakałam się bo przecież wszystko się poprzesuwało czasowo, ja byłam już po przejściach (ach, jestem rocznik 1991, zdecydowanie za późno się leczę) i sama wizja tego że ja muszę mieć jakąkolwiek operację to było coś strasznego (miałam już wcześniej inne w tym po jednej mam traumę), a tu nagle dwie. Teraz z perspektywy czasu i patrząc na modele przyznaję mu rację, chociaż byłam obrażona na cały świat. Miałam łuk w kształcie trójkąta (po zakończeniu leczenia wrzucę tutaj fotki, jak wybiorę dokumentację - zresztą już jestem z nich bardzo dumna jak porównywałam w gabinecie). Jak trzeba to trzeba, więc wchodzi operacja nr:
1)
osteotomia górnej szczęki - poszerzanie łuku + hyrax + usunięcie wszystkich ósemek, koszt ok 20 tys.To była operacja zagrożona utratą zębów, doktor konstruował dla mnie indywidualizowany hyrax, jakkolwiek obrzydliwa była rana po osteotomii (która też nie była standardowa, nie na przodzie między jedynkami, tylko w miejscu trójki, głównie ze względu na to że z jednej strony była szczelina rozszczepu (lewostronny), a z drugiej był ząb, który mógł wypaść), to sama operacja poszła w porządku i rekonwalescencja też. Zostałam poinformowana o technicznych aspektach tej operacji i o jej możliwych zagrożeniach, na które się zgodziłam. To był bardzo skomplikowany zabieg i doktor poradził sobie moim zdaniem doskonale.
Co do formalności - dość irytujące jest to, że kazali mi dopłacać po kilka razy za jakieś rzeczy. Moim zdaniem przy takich sumach powinni to jakość upłynnić.
Po tej operacji czekał mnie żywot z dziurą zamiast dwójki (szkoda, że nie palę), ale dr Anna Jagielak dość prędko, choć ostrożnie, wysunęła mi zęba z podniebienia do łuku. Cieszą się z tego jak dzieci

Fakt faktem jest to imponujące.
Uwagi mam do funkcjonowania recepcji, gdzie kilka razy się zdażyło że usłyszałam zwyczajne kłamstwa, wymyślone rzeczy (to jest normalne robienie z ludzi idiotów, myślenie że nie potrafię łączyć faktów i że jestem jakaś upośledzona (?), zamiast powiedzieć szczerze "zapomniałam" / "zepsułam" i zaproponować rozwiązanie) i miałam problem np. z uzyskaniem zwolnienia lekarskiego w terminie albo na dany dzień, kiedy to z ich winy musiałam przyjechać o godzinie która uniemożliwiała mi pójście do pracy. Przez to straciłam 2000zł premii, ponieważ miałam nieobecność w pracy, chociaż obiecano mi ją usprawiedliwić u Jagielaków (!). Sami lekarze nie robią żadnych problemów ze zwolnieniami, dlatego podejrzewam że to zwyczajna samowolka recepcji. Tak że trzeba z nimi konkretnie się obchodzić. Teraz już są dużo milsi - a jak przyjeżdżam z rodzicami to już w ogóle (nie wiem czemu, jestem dorosła...).
2) Druga operacja odbyła się dopiero w lipcu 2016, mimo że była planowana na kwiecień (złe wyniki badań). Z dwuszczękowego zabiegu doktor zrezygnował, szczęki się dopasowały po poszerzeniu, uznał że wystarczy wysunąć górną, jednak moje rysy twarzy były przerośnięte dołem, więc zaproponował wycinek części bródki i "złożenie" do środka gałęzi żuchwy, na co przystałam (bo szczerze powiedziawszy wyglądałam zawsze jak progenik). Wszystko mi tłumaczył też jak będzie robił, zarówno w środku jak i tłumaczył co się zmieni rysując po moim zdjęciu. Ja mam dość dużą wyobraźnię do takich rzeczy z racji profesji, akurat co do takich tematów dogadywaliśmy się bardzo dobrze.
Zakres operacji to była więc osteotomia i wysunięcie szczęki + zmniejszenie żuchwy + położenie od wewnętrznej strony tkanki biologicznej do zarośnięcia się przetoki na podniebieniu. Koszt to 27 tysięcy.Tutaj mam już trochę więcej uwag do dodania, też odnośnie opieki pooperacyjnej. Mój organizm był raczej osłabiony i ciężko przechodzę takie operacje, przynajmniej z tego co porównywałam z innymi pacjentami. Po tej operacji zapomniano podać mi leków na gardło, czego rezultatem było 3-tygodniowe zapalenie oskrzeli. Konsultacja z dr Skwarek zakończyła się przepisaniem dodatkowych antybiotyków, które mnie jeszcze bardziej dobijają, w ogóle nie pomogły ani nie skróciły czasu choroby. Wydzielina odklejała mi się chyba od pępka w górę (żartuję, ale takie wrażenie, no przynajmniej od mostka). Po tej przygodzie byłam nie dość że wycieńczona, to do grudnia miałam co 2 tygodnie zapalenie ukł. oddechowego / uszu. Dopiero kuracje odpornościowe pomogły na tyle, że mogłam przynajmniej być zakwalifikowana do 3 operacji. Dlaczego to takie ważne - otóż oprócz oczywistego dyskomfortu chorobowego, zaraz po operacji byłam tak zaśluzowana, zakaszlana i zasmarkana, że ta tkanka przyszyta do podniebienia, która miała przekszałcić się w moją śluzówkę, została po prostu wykichana - to mi przysporzyło ogrom niepotrzebnego cierpienia opisanego w pkt 3. No i kosztowała ze 2 tysiące (nie jestem pewna na 100%). Najdroższe kichnięcie w życiu. Nie komentowałam tego, bo to tak naprawdę jest niczyja wina - takie spekulacje podali lek / nie podali / zachorowałam przez to / i tak zachorowałabym gdyby lek był / mogłam nie kichać (nie wiem jak) itp. są na tyle niejasne i niesformalizowane, że nie ma sensu, a w umowie napisano "próba" załatania podniebienia, bo doktor nie dawał gwarancji na to, że to zadziała w 100. No nie zadziałało, a to że z zupełnie innego niż możliwy powód, to...
Same pielęgniarki, oprócz jednej (p. Moniki) są bardzo miłe, zwłaszcza jedna, taka czarna. Pokochałam ją całym sercem, jest cudownym człowiekiem i gdybyście widzieli z jaką dobrocią w oczach sprzątała moje krwawe rzygi w środku nocy (boże tak mi przykro do tej pory, że trafiło akurat na nią

). Tzn. Pani Monika też jest "miła", ale wydaje mi się to sztuczne i czułam się przez nią olewana - sygnalizowanie problemów spotyka się z takim współczującym pełnym politowania wzrokiem i kiwaniem głową oraz zignorowaniem problemu. No kurcze nie przyszłam się zwierzać do terapeuty

To bym zignorowała, stara się, ale niedelikatności już nie. Przy ostatniej operacji prosiłam o wypięcie jednego wenflona (to już i tak o 2 za dużo, wiecie jak to jest), bo zaczął mnie boleć, a był drugi tylko w gorszym miejscu. Zaczęła z pretensjami mówić, że jak mi się ten zepsuje to będzie trzeba kłuć nowy (no raczej, i tak tamten się właśnie zepsuł, to co za logika). Odpięła go tak, że poleciała krew, również na pościel, którą przebrała. A przebierając była o tyle nieuważna, że mi zahaczyła o tego drugiego wenflona (pewnie tego nawet nie zauważyła bo jakkolwiek byłam niezbyt przytomna to ogarnęłam to). No to tyle o pielęgniarkach i obsłudze okołooperacyjnej.
Operacja się udała wyśmienicie, mimo że cięższa to zniosłam ją o niebo lepiej nie mając otwartej rany w buzi. Czucie na zewnątrz wróciło szybko w 100%, wewnątrz jak dotykam dziąseł to mam bardzo dziwne wrażenie, niby boli to ale w sumie nie, niby czuć ale takie znieczulone. No nie wiem, miałam 2x przecięte nerwy, a samo to nie przeszkadza dopóki ktoś mnie nie maca po dziąsłach, co na szczęście się nie zdarza często. Może byłam trochę zawiedziona nadal kwadratowością szczęki, ale różnica jest przeogromna i wydaje mi się że to bardziej moja głowa, wszyscy mówią że wyglądam bardzo delikatnie, poza tym delikatna opuchlizna jeszcze schodzi (teraz po 3 operacji się odnowiła więc jeszcze trochę poczekam) i co przychodzę do doktora to też się tak ekscytuje "zeszczuplała pani na buzi", co mnie nieziemsko bawi

Sprawność szczęki po operacji jest bez zarzutu, jej symetryczność też. Właściwie nie mam żadnych uwag do samej pracy doktora.
Tutaj jednak mam uwagę znowu do pracy recepcji, która nie wystawiła mi od razu potrzebnych dokumentów dla medycyny pracy, żebym mogła zejść ze zwolnienia. Kosztowało mnie to sporo nerwów, bo po zakończonym leczeniu i po upływie terminu ważności zwolnienia poszłam do pracy, zostałam skierowana do medycyny pracy po oświadczenie że mogę już wrócić, a tam kazano mi przynieść odpowiednie oświadczenie z Raszyna. Zrezygnowana i spłakana dzwonię do pani Edyty i proszę o to, bo nie mogę podjąć pracy bez orzeczenia, na szczęście tym razem była bardzo miła (choć usłyszałam "no wiemy że się tak zdarza" - zdarza? to standardowa i konieczna procedura i skoro o tym wiedziała, to czemu nie dostałam od razu kompletu dokumentów?) i przedłużyli mi jeszcze zwolnienie o tydzień, bo inaczej pracowałabym nielegalnie (co i tak uczynić musiałam, ale przynajmniej w papierach się zgadzało, oczywiście kosztem 20% wynagrodzenia za ten tydzień). Przynajmniej naprawili.
Między tamtą operacją a kolejną moje zęby są stabilizowane i przesuwane w tę i we w tę i tu muszę się trochę poskarżyć na dr Anię. Jak ogólnie ustawiła mi ząbki naprawdę szybko i ładnie, to wydaje mi się, że nie ma określonego planu leczenia w głowie. Mi brakuje czwórki, która urodziła się niedorozwinięta i została niepotrzebnie usunięta na zlecenie poprzedniego ortodonty (można by ją ukoronować). Po rozszerzeniu szczęki, mimo obaw że nie wystarczy miejsca na tego zęba z tyłu, zmieściłyby się i dwa. Zostaję więc z czwórkową szparą. Pewnego chłodnego wieczoru, kiedy pani Ania grzebała mi w zębach, od niechcenia rzuciła mi przerażającą mnie (kosztowną) propozycję, że tutaj to by pasowało wstawić implant, ale muszę się dogadać z doktorem kiedy i jak to zrobić. Już zaplanowała, co będzie przesuwać i gdzie żeby się zmieścił tam ząb, ja przychodzę do domu i robię research.... A na następnej wizycie mówi znowu o tej szparze, że może nadbudujemy czymś itp. Ja się pytam - a co z wstawianiem implantu? O pani, tutaj się implant nie zmieści, to bym musiała przesunąć symetrię w lewo tak jak pani miała jak przyszła 2 lata temu. No bez jaj

Nie wiem od czego zależy plan leczenia, od humoru? Kilka razy mi się to zdarzyło, mam nadzieję że fizycznie moje zęby nie odczuły zmian decyzji (chociaż zdarzyło się ze chodziły w różne strony tam i z powrotem), ale ta była taka najwyraźniejsza z sytuacji tego typu. Co do niej jeszcze to ma bardzo zgryźliwe poczucie humoru. Mnie tam śmieszy, ale jak ktoś jest delikatny to może niekoniecznie

3) Dochodzimy do obecnego momentu, właśnie leżę taka w pół przytomna po zeszłotygodniowej operacji. Doktor bardzo chciał, żebym skorygowała kształt nosa (porozszczepowy + po przejściach znowu z innym szalonym chirurgiem, jego oś przypominała bardziej S niż I i był dość duży). Po drugiej operacji i korekcji rysów twarzy wystawał trochę jak kalafior. Mówiliśmy o tym od początku i doktor się deklarował, że zrobi to sam, pokazywał mi nawet efekty u innych pacjentów itd. Potem powiedział, że zrobi to z dr Górskim, który jest ponoć specjalistą, później kiedy z tym drugim się umówiłam, to sytuacja wyglądała tak, że dr Górski operuje sam. Terminy przed tą operacją były wciąż przekładane, tydzień przed nie miałam konsultacji z dr Jagielakiem (była potrzebna odnośnie podniebienia które zostało z przetoką - w końcu się rozmówiliśmy dzień przed operacją i w tym samym dniu) a dr Górski widział mnie pierwszy raz na oczy w życiu. Dogadałam się z G. na temat zakresu operacji i wydawało mi się, że się rozumiemy, ale ten mi przesłał symulację, na której nie była zmodyfikowana bryła nosa, tylko był zmniejszony z zewnątrz. Zrobiłam mu dokładną korektę (zajmuję się fotografią i grafiką itp.) i wytłumaczyłam swoje wątpliwości, a on nie odpisał, tylko jak dzień przed operacją się konsultowaliśmy, to powiedział "no to niech pani pyta". No spoko, tyle się napracowałam, żeby zadać "pytanie" w twarz, a tam było pełno ilustracji. Trochę mnie to napełniało obawami. W każdym razie powiedział, że to niedoskonałość symulacji, ale się rozumiemy.
Wracając jeszcze do momentu między wizytą z dr G a operacją - dostałam nagle telefon, że może to jednak sam dr Jagielak by zrobił tę operację i wtedy koszt spadnie z 32 do 25 tysięcy. To było kompletnie niezrozumiałe i zdaje mi się, że ktoś się mocno nie dogadał. Po rozmowie tel z dr J. on poprosił sam, że jeśli pieniądze nie grają roli, to wolałby operować z G., bo on ma większe doświadczenie. To po co w ogóle taka propozycja. A szczerze powiedziawszy to nosy Jagielaka podobały mi się o wiele bardziej niż dr Górskiego (i ta nieszczęsna symulacja).
Podczas spotkania wszystko sobie wyjaśniliśmy. Obydwaj dostali rozpisanie jakie konkretnie mam oczekiwania w punktach.
Zakres to była korekta przegrody, tipa i skrzydełek nosa + korekta wargi (przeszczep tłuszczu dla wyrównania) + usunięcie blizny na nasadzie przegrody nosowej (takie rozcięcie - do zszycia) + załatanie podniebienia. Koszt 32,5 tysiąca.W dzień przed zabiegiem dowiedziałam się też jak ma wyglądać usunięcie przetoki, byłam do tamtej pory przekonana że znowu mi zaszyje tę zewnętrzną śluzówkę, ale doktor postanowił jak rasowy psychopata, jak mówicie, poszlachtować mi całe podniebienie i je zaszyć. To oddaje moje emocje kiedy to usłyszałam

No ale jak trzeba to trzeba, na pytanie czemu nie świnka (sztuczna śluzówka), doktor powiedział że to jest skuteczniejsza metoda i w lipcu nie mógł mi tego zrobić, bo odciąłby ukrwienie. Chciał mi zrobić też przeszczep kości z biodra i zrobić to, jak mówi "lege artis", ale jak zobaczyłam te wszystkie kreseczki cięć które narysował i roztoczył przede mną wizję znowu podwijania mi wargi razem z bebechami to się wycofałam i zostaliśmy przy mini-wersji i modleniu się o zadziałanie.
Efektów jeszcze nie ma, na razie z nosa mam ściągnięte zewnętrzne szwy i opatrunek, podniebienie zszyte, na razie działa ok, chociaż bardzo boli. Co do nosa - pierwsza uwaga: nie zlikwidowali tej blizny. Jest cały opuchnięty razem z wargą i częścią policzka, więc ciężko ocenić efekty, jest W MIARĘ prosty, jak zmięknie i schudnie to będę w stanie ocenić na ile, ale symetryczność skrzydełek nie wydaje mi się być naprawiona zbyt dobrze. Może to jeszcze za wcześnie żeby komentować.
To co mnie męczy w tej chwili to to, że już tydzień znowu mam taką samą chorobę ukł. oddechowego i kaszlę dalej niż widzę - i nie ma na to rady, leżę tylko w łóżku i piję syrop; jestem pewna że to przez zaniedbania z 2 operacji i prosiłam też pielęgniarkę, aby mi nie nakładała wokół głowy okładu chłodzącego, tylko na czoło bo głowa boli po łamaniu nosa, ale ona się uparła. Przez to mam powiększonego migdała i bolało mnie też ucho. Na szczęście druga pielęgniarka skonsultowała to kiedy powiedziałam o poprzedniej chorobie i pozwolono mi zaniechać okładów. Katar po operacji to też nie jest najmilsza rzecz i myślę że cały ten stan wpływa mocno na zdolność do rekonwalescencji. Po tamtej operacji byłam na zwolnieniu 4 miesiące i bardzo trudno mi było wrócić do życia. Kiedy chorowałam to miałam zaburzenia czasu, wydawało mi się że leżę już 2 miesiące (a minął miesiąc), że zaraz będę musiała iść do pracy, że nie mam siły a powinnam, obwiniałam się. Nie powinno tak być.
Druga moja uwaga do tej operacji to zasypianie i wybudzanie. Dwie poprzednie wyglądały tak: wchodzę na salę, kładę się, wkłuwają się, budzę się w łóżku, mama siedzi obok. Ta wyglądała zupełnie inaczej. Leżałam tam, pewnie kilka minut, ale w tak stresującej sytuacji to cała wieczność. Budziłam się w (wydaje mi się, bo nie widziałam prawie w ogóle na oczy) w jakiejś małej salce przy sali operacyjnej, w środku z anestezjologiem i 2 asystentkami, którzy sobie śmieszkowali tam kiedy ja się budziłam w bólach, gadali jakieś kompletne głupoty, to mnie tak strasznie irytowało, chciałam spokoju, nie byłam w stanie się komunikować, nie wiedziałam czy mnie słyszą, czułam się przedmiotowo itd. Bardzo nieprzyjemna sytuacja. W końcu się udało mi skomunikować ze światem i miła asystentka (ha, jednak mówiłam naprawdę a nie w głowie, niezłe ćpanie) mi pomasowała kostkę, której miałam kontuzję z 2 miesiące wcześniej i mi najbardziej dokuczała ze wszystkiego:) Jak się w miarę obudziłam (otworzyłam oczy raczej), to mnie przetargali na wózek, zawieźli do pokoju i mój tata mnie przenosił do łóżka... No dziwne to było.
Ogólnie jestem po jednej wizycie i doktorzy są zadowoleni z rezultatów, mam nadzieję, że ja też będę i dam znać jak tam. Podsumowując
- horrendalne sumy pieniężne
- recepcję trzeba traktować twardą ręką i wszystkiego pilnować, potwierdzać wizyty
- trzeba ustalać plan leczenia ortodontycznego i prosić o przyszłościowe zamierzenia, najlepiej w dokumentacji
- pytać o WSZYSTKO ze szczegółami
- doktor Jagielak to dla mnie prawdziwy pasjonat, cieszący się kiedy ktoś słucha i jest zainteresowany jego technicznymi wstawkami, ale raczej wszystkim poza operacjami i główną zabawą zajmują się inne osoby
- operacje szczęki wyszły idealnie tak jak zamierzono, szczegóły niekoniecznie
- operacja plastyczna szczegóły w toku:)